Fortuna sprzyja odwaznym! |
|
11 April 2008, Guayaquil, 15.00
Wczoraj rano przekroczylismy granice ekwadorsko-peruwianska. Jak to wszystko wygladalo napisze jeszcze dzisiaj poniewaz relacja ta byla przeze mnie na biezaco spisywana w trakcie podrozy. Jak wszystko w Ameryce Poludniowej: miala swoj niepowtarzalny klimacik. Myslelismy ze Ekwador to jakis biedny, zapyzialy kraj. Bardzo sie zdziwilismy. Jestesmy w miescie Guayaquil i mamy wrazenie ze tak w zasadzie to jestesmy w Europie a nie Ameryce Poludniowej gdzie przewaznie wszystko wyglada znacznie gorzej niz u nas. Powiem tylko jedno: nie ma zadnej roznicy. Jutro juz stad wyjezdzamy do miejscowosci Banos skad w koncu udamy sie na kilka dni do dzungli. Komary beda mialy uzywanie. Hej
12 April 2008, Guayaquil, 16.55
No nic to, do Banos jedziemy jutro o 8. Postanowilismy dzis rano kupic bilety i zostac dzien dluzej. Poza tym piwo jest tu po 65 amerykanskich centow wiec lekko poczaczowalismy wczoraj wieczorem w miejscowej zulerni. Dworzec autobusowy i lotnisko w tym miescie? Polsko, wstydz sie! To nawet nie stolica a budynki te nie pozostawiaja nic do zyczenia. Wygladaja jak hipermarkety. Zreszta w srodku mozna zrobic zakupy jak w hipermarkecie. Nasza gospodyni przyniosla dzis caly stos ruszajacych sie jeszcze krabow i bedziemy je dzis jesc na kolacje. Uslyszala ze nigdy ich wczesniej nie jedlismy i postanowila zaspokoic nasza ciekawosc. Szkoda mi ich troche bo jeszcze mrugaja do mnie oczkami umieszczonymi na smiesznuych czulkach.
Oto spozniona relacja z naszej podrozy do Ekwadoru.
10 April 2008.
Kolejna dziwna granica do kolekcji. Odprawa ze strony Peru jak zwykle. Tam przypaletal sie do nas samozwanczy pomocnik. Jedziemy wpierw ryksza do polozonego 4 km dalej miasteczka, jednego wielkiego targu. Tu kupno biletu do Guayaqil bo podobno trzeba miec bilet aby go pokazac na odprawie ekwadorskiej. G...prawda. Kierowcy nie chce sie po prostu tam zatrzymywac i jezeli wszyscy pozalatwiali wczesniej formalnosci moze jechac dalej bez stopu w tym miejscu.
Ok, kupujemy bilet za 5 USD. Potem taxa do granicy po pieczatke. Raczej nadruk. Taxa kosztuje 1.30 USD. Ale wali cebula na tej poczekalni. Mam obok siebie 4 worki cebuli i kupe arbuzow.
Podobno za colectivo jest 12. Na koniec koles chce kase za pomoc.10 USD. Dostal 5 i poszedl z niesmakiem. Nikt go nie prosil o pomoc.
Jadac na wakacje chce ogladac fajne widoki. Tyle brzydoty co w SA wczesniej na oczy nie widzialem. Dobra kuracja na depresje zycia w bogatym kraju i zarabiania dobrych pieniedzy.
08.30 am. Szofer, jedziemy! Szofer ma gdzies jazde, ma czas. Wyszedl, umyl sobie rece w niebieskiej wanience na straganie gdzie wszyscy jedza i dolaczyl do konsumujacych. On ma czas. Oni wszyscy maja. Maniana. Aby patrzec jak pani w tej samej wanience umyje naczynia i potem zaserwuje posilek klientom. Warto bylo wydac ten tysiac zl na szczepienia. Ok, w droge. Po chwili punkt kontrolny. Mamy taryfe ulgowa. Miejscowym robia kontrole osobista. Dobrze byc obywatelem UE. jakosc drog w tej czesci Ekwadoru raczej tragiczna. Chyba nie jedziemy Panamericana. Kupa krzakow, kaluz i blota przy drodze i czasami na drodze. Po prawej sliczne, tonace w siwych chmurach gory porosniete laem rownikowym, nie gole jak w Chile i Peru.
Znowu katuja za glosna muzyka. Jedzie sie jak polskim autobusem za czasow disco polo. Laska obok (z kudlatymi nogami i dennym tatuazem) daje szoferowi swoja nowozakupiona nute , po dwoch godz sluchania ciagle tego samego zmiana repertuaru. Z deszczu pod rynne. Do lokalnego disco doszedl teraz recital bo laska zaczyna spiewac! Jak na razie Ekwador to jedna ogromna plantacja bananow. Lasy bananowcow sa dookola. Nic dziwnegoze ten kraj jest najwiekszym eksporterem tych owocow na swiecie. O ciul... co to za cuda ta kobieta przy drozde smazyla!? To ciagle mialo ogon i nie zdziwilbym sie jakby ciagle nim ruszalo! Pol busa ludzi a kierowca ma jeszcze 2 pomocnikow do obslugi:)
Tu musi niezle lac skoro tyle tu stoi wody po polach i domy sa wybudowane na palach. Co to bylo?! Ale zabujalo. O! Szybciej ta arka to sie juz jechac nie da! Wlasnie znowu ryknela muzyka.Ciszej to tez tego wlaczyc nie mozna bylo. Wczesniej z kolei na postoju bylem swiadkiem autobusowej recytacji jakis patriotycznych wierszykow a potem tracania kazdego aby dac malolatowi kase. To ryczace disco-ecuadoriano doprowadza nas do pasji. Teraz znowu owlosiona lala pieje na nowo.Wymiana wart. Wchodzi nastepny recytator. 4 godz w Ekwadorze i juz powoli zaczynam wymiekac. Trankilo Jack, trankilo. Lala zjadla lodai kubek wywalila na podloge. Ta dalej spiewa, ten recytuje. Dookola tylko liscie bananowca i pochowane w nich slumsowate domki. Szofer to powinien jezdzic subaru z podtlenkiem azotu a nie autobusem. Marnuje cenny talent.Buja jak na karuzeli. Nastepny zaliczony sport ekstremalny: jazda wyscigowym autobusem w Ekwadorze. Jeszcze nigdy nie robilem hopek tym srodkiem komunikacji. Na dodatek nie zamykaja drzwi i koles z obslugi ciagle w nich siedzi. Ze tez nie wyleci na zewnatrz jak zabuja z prawa na lewo i lewa na prawo!
Dojezdzamy bezpiecznie. to najwazniejsze:)
14 April 2008, 19.45
Ale odjechany dzien! W banios mozna poprobowac wielu ekstremalnych rzeczy! Dzis wypozyczylismy rowery gorskie na 2 dni i pojechalismy w kierunku Pyuo poogladac sobie wodospady. Nie dosyc ze non stop w dol (choc wial silny wiatr) to jeszcze swietne widoki. No i najwazniejsze. Po drodze zafundowalismy sobie potezny zastrzyk adrenaliny tylko za 10 USD. Cena smieszna jak za takie przezycia. Skoczylismy z mostu;) Tego przezycia nie da sie opisac jak lecisz lbem w dol i widzisz pod soba rzeke i skaly. Mysle ze skok z samolotu jest latwiejszy bo nie widzisz tego co jest pod Toba za bardzo. No nic, jutro szukamy najyzszego mostu w okolicy bo ten za cene 20 USD daje dwa razy wieksza wysokosc. Ide jeszcze na canioning polazic sobie na linie po wodospadzie i pewnie jeszcze cos wymysle. A teraz idziemy na kolacje z dwiema fajnymi dziewczynami: jedna z Californii i jedna z Kazachstanu. O 21 mamy juz zaklepany wypad aby poogladac sobie wulkan w nocy. Podobno widac czasem erupcje bo jest wciaz aktywny. Podobno organizuja tam dla nas ognisko i jakiegos drina. Kupi sie mysle wiecej niz jednego;)
Opuscilismy Guayaquil wczoraj rano z niewielkim bolem glowy (ja jak ja, Krzysiek mial wiekszy) bo swietowalismy urodziny Marii, naszej hospitality clubowej kumpeli z tego miasta. Nawet fajnie sie spalo ta ostatnia noc w jej domu u niej na balkonie. W srodku byl za duzy halas bo towarzystwo bylo mieszane. Francja, Kolumbia, Ekwador no i my. Martwi mnie tylko to ze o2 nie ma tutaj chyba zasiegu. Roaming mi nie dziala przez co nie mam z nikim kontaktu. Posiedzimy tu jeszcze pare dni, pobyczymy na pewno w okolicznych basenach termalnych bo za 1.5 USD mozesz tam sidziec i sie moczyc ile chcesz. Przy tym kursie dolara i euro w Polsce to prawie za darmo. Ok, spadam, wulkan czeka:)
Nasze jedzenie w Guayaquil Our food in Guayaquil
Motyli jesc nie musielismy ! We did not have to eat butterflies !
16 April 2008, Banos, Ecuador
90 metrowa przepasc zaliczona. Kiedy zapytalem kolesia o kask jego odpowiedz zlamala moje serce: No nesesito Faktycznie. Gdyby cos poszlo nie tak tylko zmarnowalbym kask. Na dole rwaca rzeka na ktorej uprawiaja tutaj rafting a tuz nieopodal znajduje sie elektrownia wodna gdzie pewnie moje cialo zostaloby przerobione na volty. Poszalelismy tez na quadach po okolicy. Poczadowalismy dzisiaj na maxa. Jutro wypadamy juz do Quito zalatwiac wize do Kolumbii. Odstawiamy na chwile sporty ekstremalne bo zauwazylismy ze staja sie one dla nas rutyna. Musze wpisac w wyszukiwarke ,,najwyzszy most swiata". Moze teraz tam? Zobaczymy co oprucz plantacji lisci koki ma nam do zaoferowania Kolumbia.
http://www.banios.com/
http://www.ecuador365.com/banos1.html
17 April 2008, Quito, Ecuador
Wjezdzajac na terytorium Ekwadoru, widzac stan drog i w ogole widoki dookola mialem wizje tego kraju jako biednego bananowego panstewka. Tymczasem siedze sobie na korytarzu w jednym z najlepszych centrow handlowych jakie w zyciu widzialem, przed 21 calowym monitorem w panoramie, na skorzanym, obrotowym fotelu i klikajac do Was slucham sobie przyjemnej muzyki muzyki w tle. Quito polozone jest na wielu wzgorzach i od razu jak je zobaczylem przez szybe autobusu wzbudzilo moja sympatie. Jest tu czysto, europejsko. Bardzo blisko domu Carmen jest duzy park gdzie wszyscy graja w pilke, jest tez miejsce na szalenstwa rowerowe i deskorolkowe. Po raz kolejny okazalo sie, ze Ameryka Poludniowa to nie tylko syf i brud. Na ulicach bardzo przyzwoite auta, fajne sklepy. Jest dobrze. Ciekawy kraj. Wjezdzajac od poludnia dominowaly dookola plantacje bananowca, pola pokryte woda, drewniane domy na palach. Za kilka godzin krajobraz potrafi zmienic sie diametralnie. Zaczynaja sie gory, wulkany, osniezone szczyty. Prosto z ubogiej plantacji trzciny cukrowej mozna wbic sie do Burger Kinga i sklepu z diamentami.
Jutro organizujemy juz wize do Kolumbii. Dzisiaj bylo juz za pozno gdyz ambasada przyjmuje interesantow od godziny 8.00 do 13.00. Chyba orznelismy wlascicieli hostelu w Banos na jedna noc. Nie pamietamy czy zaplacilismy im za 1 noc czy nie ale chyba nie. No coz. Nie zbiednieja o 4 USD a nam wystarczylo to na przyjazd do stolicy Ekwadoru bo bilet pomiedzy tymi miejscami kosztuje 3.50 USD. Ceny nie sa tu generalnie wysokie. Dobry posilek skladajacy sie z zupy i makaronu z warzywami i kurczakiem w chinskiej restauracji mozna zjesc spokojnie za 5 USD. Jutro pojedziemy na Mitad del Mundo gdzie staniemy jedna noga na polkuli polnocnej a druga na poludniowej a jeszcze dzis wieczorem stare miasto w stolicy.
Juz wkrotce ruszy moja nowa strona poswiecona tylko i wylacznie moim ulubionym sportom ekstremalnym. Juz teraz moge podac jej adres: www.adrenalinejunkie.pl.tl . Postaram sie przygotowac material tak szybko jak to mozliwe.
18 April 2008, Quito, Ecuador
Dzis odwiedzilismy ambasade kolumbijska w Ekwadorze. Zostalismy poinformowani, ze od 1 Maja tego roku obywatele polscy udajacy sie do Kolumbii nie beda musieli posiadac wizy. To lekko zmianilo nasze plany. Oszczedzimy sobie 25 USD i troche papierkowej roboty. Najwiekszym problemem mogloby byc uzyskanie potwierdzenia o miejscu pobytu w Kolumbii. Nie mamy zamiaru spac po hotelach, nie mamy rezerwacji. Mamy znajomych ktorzy chca nam pomoc w Bogocie ale nie wiadomo jak dlugo trzebaby bylo czekac na fax z potwierdzeniem iz zatrzymamy sie wlasnie u nich. Fax takowy trzeba przedstawic w ambasadzie co wydluza nasz czas czekania. Poza tym zadaja od nas podwojnej kopii naszego paszportu i kart kredytowych. Skoro nas tam nie chca z otwartymi ramionami poczekamy a ta kase ktora bysmy wydali u nich wydamy w Ekwadorze. Ich strata. Napisalem list do polskiej ambasady w Bogocie czy moga potwierdzic zniesienie obowiazku wizowego dla Polakow i teraz poczekam pewnie na odpowiedz nie wiadomo jak dlugo. Ok, uciekamy na rownik gdzie podobno jajka stoja w pionie bez podporki a woda na stronie poludniowej krazy w rurkach w przeciwnym kierunku niz po stronie polnocnej. Sprawdzimy osobiscie;) Ps. O rany, ale ten kurczak z KFC jest niestrawny. Nie polecam. Aha. Duze fryty i 7 kawalkow kuraka z medium Pepsi to koszt 6 USD. Nie jest zle;)
21 April 2008, Quito, Ecuador
Wyprawa na rownik okazala sie w sumie niezlym funem! Jak sie okazalo to tak naprawde rownik znajduje sie jakies 250 m od monumentu ktory go symbolizuje. Kilkadziesiat lat temu nie bylo takiej technologii jaka istnieje obecnie (mowa o GPS) w zwiazku z czym nie ma co winic Francuzow ze sie troche pomylili. Miejsce gdzie przechodzi prawdziwa linia jest skomercjalizowane do bolu ale w sumie nam to nie przeszkadzalo I spedzilismy fajnie czas. Przeprowadzilismy kilka testow. Udalo mi sie postawic jajko w pionie na gwozdzu stojacym na linii rownika (udokumentuje Wam to stosownym certyfikatem;) choc wcale nie bylo latwo! To tez bylo niezle! Stanalem po stronie poludniowej, zacisnalem mocno palce a przewodnik probowal mi je otworzyc. Bylo ciezko ale mu sie w koncu udalo. Tak samo po stronie polnocnej. Stanelismy dokladnie na linii i powtorzylismy test. Tym razem okazalem sie bezbronny jak dziecko! Sciskalem te palce jak moglem i wszystko na nic! Otworzyl mi je bez jakichkolwiek problemow. Ciekawe.
Nastepny test. Zamknalem oczy, rozlozylem reze, unioslem kciuki do gory i probowalem isc po linii. Przypomina to test na trzezwosc przeprowadzany przez policje. Bylem najwidoczniej baaaaardzo pijany bo majtalo mna z prawa na lewa i lewa na prawo jakbym byl po kilku niezlych shotach:) Nie bylo takich problemow po stronie polnocnej czy poludniowej.
Mielismy tez okazje postrzelac sobie jak indianie z dlugiej rury czy poogladac rybke wlazaca facetom do ciulika jak sikaja sobie w wodzie. Oj, nie zamierzam sikac w ten sposob! Moze i to wszystko komercha ale sprawia nawet niezla frajde.
A co teraz? Teraz spedzamy milo czas w domu Carmen z miedzynarodowa ekipa: Anna z Argentyny, Roberto z Wloch i Bob z Francji. Wczoraj wyskoczylismy za miasto poogladac kilkudziesieciometrowe wodospady ale nic z tego nie wyszlo bo pogode szlag trafil i musielismy wracac. Na wieczor zas z kolei zorganizowalismy photo session na starym miescie. Ladnie ale nie zachwycajaco. Jak na Poludniowa Ameryke Quito to bardzo fajne miasto. Mysle, ze moglbym tutaj mieszkac bez jakichkolwiek problemow gdybym tylko znal hiszpanski. Nie czuc tu takiej klaustrofobii jak chociazby w Buenos Aires. Jest dosc czysto, system komunikacji miejskiej tez nie nalezy do najgorszych, sporo tu nowoczesnych autobusow. Jak kazde wielkie miasto rowniez i Quito cierpi z powodu nadmiernej ilosci samochodow w zwiazku z czym korki czasami sa tez dosc spore. To co podoba mi sie najbardziej to to, ze stojac w centrum miasta masz widok na otaczajace to miasto dosc potezne wzgorza. Mysle, ze poteguje to wrazenie przestrzeni.
Co rowniez wazne jest tu bardzo duzo chinskich restauracji w zwiazku z czym za naprawde niewielkie pieniadze mozna najesc sie do syta. Reasumujac: lubie Quito.
Juz jutro wyjezdzamy na wybrzeze potrenowac z Benem surfing. Przyda nam sie darmowy instruktor;)
Mitad del Mundo
24 April 2008, Montanita, Ecuador
Dzis przyjechalismy do podobno najlepszego miejsca w Ekwadorze gdzie mozna posurfowac. Wyglada to obiecujaco. W przeciwienstwie do miejscowosci w ktorej zatrzymalismy sie wczoraj, juz nie pamietam jej nazwy ale jest na polnoc od Montanity, to miejsce to typowa komercha dla turystow. W poprzedniej wiosce bylo tez fajnie, mniej tloczno ale byl problem z wypozyczeniem desek wiec musielismy sie zebrac gdzies indziej. Zreszta, tam byl problem ze wszystkim: chlebem, interenetem.... Choc wlasciciel hostelu jest naprawde milym i pomocnym facetem. Kupil nawet Rzepie nowe spodenki jak jechal gdzies tam bo sklep z ubraniami w tehj wiosce nie istnieje. No ale coz bylo poczac. Tutaj juz jest znacznie wiekszy wybor sklepow, knajp itp. itd. Wszedzie jeszcze panuje nielad bo beda tu wykladac kostaka brukowa deptak ale to nie jest najbardziej istotne. Cala pozostala infrastruktura juz jest rozwinieta.
Wczoraj wieczorem zorganizowalismy mala popijawe przy ognisku na plazy, pogralismy na grzechotkach, butelkach i na czym tylko sie jeszcze dalo, porzucalismy swe ciala w odmety fal oceanu Postrzelalem foty, poganialem sie z psem po plazy.... fajnie by bylo miec swoj wlasny dom z widokiem na ocean. Mialem tez niezlego farta bo wziolem na plaze torbe na aparat. Myslelem ze wyczyscilem ja do zera wiec zostawilem ja na plazy pod recznikiem tuz kolo butow. Torba poszla sie j.... dwoch kolesi podeszlo potem do naszej ekipy na plazy i zapytali sie czy nie zgubilismy karty pamieci i plyty. W ten oto sposob odzyskalem to co dla mnie jest najwazniejsze: momenty mojego zycia utrwalone w pamieci aparatu. Chlopaki zasluzyli na piwko wiec wypilismy na plazy wspolnie. Zreszta zlodziejstwo to rowniez problem w Ekwadorze. W tym samym czasie jadac autobusem Basia stracila dokumenty (cale szczescie nei paszport) a ja z kieszeni 40 USD. No nic, kazdy mowi ze byc w stolicy tego panstwa i byc okradzionym to tutejszy folklor. Niektorzy byli napadnieci z nozem 2 razy w ciagu dnia i to przez tego samego kolesia. Paranoja. Ok, uciekam na plaze bo wszyscy juz tam siedza i pija beze mnie rum:) Kolejne 4 dni to tylko surfing, surfing i jeszcze raz surfing. Pa
26 April,2008 Montanita, Ecuador
Wczoraj nici nam wyszly z porannego surfowania. Rzepa po rumie stracil sie totalnie: nie tylko wymiotowal pod lozko i nawet tego nie pamietal ale na dodatek zgubil gdzies na plazy okulary. Ja przygoscilem z dziewczynami w knajpie odkrywajac smaki chyba wszystkich dostepnych tam drinkow w ramach tzw. Happy Hour przez co tez przysnelo mi sie troche. Cale szczescie obylo sie bez traumatycznych przezyc! Ben nie chcial spac w pokoju bo mu smierdzialo przez Rzepe wiec wyprowadzil sie z materacem na korytarz:)
Dzisiaj w nocy cos po mnie przebieglo, wygladalo jak duzy karaluch ale do tego juz zdazylem na tym kontynencie przywyknac. Na dodatek pociely mnie cholerne komary przez co swedza mnie rece:( No nic, dzis zaraz idziemy wziac dechy na 3 kolejne dni. Pogoda zrobila sie taka sobie ale moze to i lepiej bo slonce nas tak nie spali.
Wczoraj udalo mi sie kupic i zgrac w czasie lot powrotny z Hiszpanii do Poznania przez co mamy juz problem z glowy i mozemy poddac sie tylko i wylacznie lenistwu. Cena za deske po negocjacjach: 30 USD za 3 dni, Cena hostelu: 4 USD- na poczatku chcieli 5 ale poniewaz w kupie sila (jest nas szescioro) opuscil o dolara. Cena za jedzenie: roznie, zalezy gdzie sie zywi. Mozna zjesc i za 2 USD (ryba, ryz, zupa, salatka i sok z ananasa). Mozna tez jesc na glownej ulicy gdzie ceny zaczynaja sie minimum od 4 USD. Driny: od 2 USD.
Loco equipo de Quito ( abajo-J@cko, Roberto, Barbi, Ben, Andzia, Rzepa)
28 April 2008, Montanita
Widze, ze chyba lekko przesadzilem z rozmiarami zdjec przez co po prawej stronie textu pojawil sie niebieski pasek, ktory potem trzeba lekko przesunac dolnym w prawo. Wybaczcie ale nie bede tego teraz poprawial bo fale czekaja:) Najlepsze co prawda sa tylko rano i wieczorem ale caly dzien mozna sobie przynajmniej potrenowac.
Wczorajszy final przedwczorajszej zadzy Roberto aby sie porzadnie zloic byl taki ze wszyscy wczoraj rano obudzilismy sie niewyspani. Roberto pol nocy sleczal i stekal w lazience ze zaraz umrze. Pewnie caly hostel slyszal jego konanie. Potem wlazl Ben! Czas na surfowanie!!! Ten to ma zdrowie. Nie spal cala noc i jeszcze pijany poszedl poplywac. Pod wieczor padl jak stonka po oprysku. Na dodatek rano do naszego pokoju weszla Basia: Hola chickos! "Spimy!"-burknal Rzepa. Nawet nie zdawalismy sobie sprawy, ze Basia przyszla sie z nami pozegnac bo wyjezdzala do Guayaquil. Sorry Basia:( Ps. Napisz do mnie maila, ok? Czekam. Nie mam Twojego;)
Wczoraj opuscil nas tez loco Roberto. Jego meksykanski pracodawca juz na niego czeka wiec czas go naglil. Uciekam poszwedac sie po plazy. Aha: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN SIOSTRZYCZKO!!! STO LAT, STO LAT, NIECH ZYJE ZYJE NAM.....;)
|
IRELAND
Welcome everybody! I hope you will enjoy my page and you will come back soon:)
|
|