Fortuna sprzyja odwaznym! |
|
06 March 2008, Cusco, Peru
To juz nasz drugi dzien w Peru. Wczoraj prosto z Copacabany przyjechalismy do Puno i dwiedzilismy plywajace wyspy plemienia Uros. Coz mam powiedziec? Jako turysci mozemy zobaczyc tylko 3 z tych wysp. Pozostala reszta jest niedostepna. Te ktore mozemy zobczyc staly sie komercyjne az do bolu. Pokaz lokalnych tancow w trakcie ktorych jedna piekna niewiasta prezentowala swoje wdzieki w towatrzystwie dwoch lokalnych pieknisiow sadzac po wyrazie ich twarzy byl zenada takze dla nich samych, zwlaszcza ze w trakcie pokazu byli nagrywani prawdopodobne przez telewizje. Nie wiem dlaczego ale obserwujac ten show mialem silne skojarzenia z teledyskami z lat osiemdziesiatych:) Modern Talking, CC Catch, Sandra.... ahhh, to byly czasy! Pewnie stalo sie tak dlatego ze naogladalismy sie tego w La Paz. Wyspy same w sobie warte sa odwiedzin chocby dlatego ze pretendowaly do bycia jednym z 7 cudow swiata. Sadze, ze sami zmienilismy ich oblicze. Cale szczescie nie do konca. Pozostala reszta tych ludzi zyje dalej tak jak ich przodkowie. Bogu chwala. Niesamowita ta konstrukcja. A jaka wygoda! Jezeli pklocisz sie z sasiadami zawsze mozesz odciac swoj kawalek wyspy i przylaczyc sie do kogos innego. Na wyspach nie jest tanio. Mozna nakupic sobie fajnych lokalnych dupereli ale to wszystko kosztuje. Mozna nawet spedzic tam noc. Ja nie zaluje ze tam sie wybralem, naprawde sprawilo mi to wielka frajde. Szczegolnie rozbawil mnie widok slomianej chaty a tuz obok baterii slonecznych. Poza tym zauwazylem ze dzieci prawie wszedzie sa slodkie. Tamtejsze sa az do bolu:)
Autobus z Puno do Cusco pomimo swojego luxusowego wygladu byl cholernie niewygodny. Nie wiem co za idiota mogl skonstruowac w ten sposob oparcia na nogi. Zdecydowanie za dlugie przez co uwieraly mnie w uda. Niewyspalem sie za bardzo. No a na koniec okazalo sie ze tuz obok nas siedzial zlodziej. Niektorym poginely aparaty. Nie mam pojecia jak ale wykryly go siedzace przed nami lokalne babcie. Nasze plecaki byly na szczescie bezpieczne i nic nam nie zginelo ale postawilo nas to na bacznosc. Koles czyscil kogo mogl w trakcie snu. Jednak moze to i dobrze ze ten autobus byl tak niewygodny. Caly czas sie wiercilismy. Na dworcu dalismy sie skusic na oferte lokalnego naganiacza. Szybko zszedl z ceny 20 soli ( 1 usd=2.84 sola) na 15. Nie ma teraz za bardzo sezonu wiec targowanie nie bylo dlugie. W kazdym badz razie po tym jak sprawdzilismy dzis ceny to bardzo dobra oferta i tam zostajemy. Niestety za oknem mamy po raz kolejny plac budowy (tak samo bylo w Copacabanie, tylko nad nami) ale da sie przezyc. Taxa w obrebie centrum kosztuje 3 sole, poza na bliski dystans 4.
Cusco to generalnie ladne miasto. Moze nie na obrzezach bo te wygladaja jak wszedzie indziej w Ameryce Poludniowej ale centrum jest nawet ladne. Glowny plac miasteczka z katedrami, knajpkami itp itd robi bardzo dobre wrazenie. Ladnie tu. Klimatycznie. Nieklimatycznie wybiera sie juz agencje z ktorymi chcialoby sie wydac swoje pieniadze. My po dlugich poszukiwaniach ostatecznie robimy wszystko na wlasna reke. Jutro o 8 wyjezdzamy do Santa Maria, pozniej trekking i wszystko co warto zobaczyc zobaczymy punkt po punkcie. Mysle ze wykupie tutaj za to co zaoszczedzimy dwudniowy rafting w skali trudnosci 4,5 (skala jest szesciostopniowa). Moze bunji jumping i cos jeszcze. Pomysle. Najtansza wyprawa 4 dniowa po tej samej trasie z agencja to 150 USD. Cany generalnie oscyluja od 160 do 190 USD. Rafting okolo 45 USD. Rower gorski mozna wypozyczyc juz od 15 USD za dzien. Samo wejscie na Machu to teraz 45 USD, nie licze kolejki ktora tam jedzie bo to koszt 95 USD. Za bardzo nie ma wyjscia bo do Aquas Calientes nie prowadzi zadna droga. Kilka lat temu Peruwianczycy sprzedali ta droge konsorcjum angielsko-chilijskiemu ktore teraz zdziera ile moze. Co najgorsze Peruwianczycy nic z tego nie maja przez co dzisiaj w miescie odbyl sie protest.
Sluchajcie. Dzisiaj moze z godzine temu byla tutaj taka burza gradowa ze zrobilo sie bialo dookola jak w Polsce podczas zimy. Poza tym zimno tu. Niezle mamy wakacje! Jutro moze byc ciekawie jak nam przyjdzie kimac gdzies w namiocie na szlaku. Utknelismy w kafei internetowej bo nie mozna bylo zlapac zadnej taxy, wszystko pozajmowane a zanim dojde do domu bede mial mokre buty na jutro co mi sie wcale nie usmiecha. Co zlamalo moje serce podczas pierwszych dni pobutu w Peru? Pani nawolujaca przez megafon umiejscowiony na dlugiej tyczce ze ma do sprzedania winogrona. Tuz obok tych winogron lezalo sobie spokojnie zawiniete w kolorowe ciuszki dziecie.
Ok, znikam na kilka dni popodziwiac pelna geba kulture inkaska w pelnej krasie. Nie zrobie Inca Trail bo z cena chyba ich pogielo. 300 USD plus rezerwacja na kilka tygodni przed. Niech spadaja. Za to fajna sprawa jest bilet za 70 soli uprawniajacy do zwiedzania wielu okolicznych zabutkow i muzeow. Hej.
Ps. Zdjecia obrywajace szczeki zamieszcze juz wkrotce. Aha. Wczoraj spotkalismy na dworcu w Puno Pawla. Jak samo imie wskazuje Pawel jest z Polski, dokladnie z Rzeszowa wiec niedaleko ode mnie. Pawel, odezwij sie jak tam Ci idzie w Bolivii no i w ogole w trakcie calej podrozy. Jest wielce prawdopodobne ze spotkamy sie w Polsce na piwku podyskutowac o wspolnych wrazeniach. Ok, znikam! Moze teraz z taxa bedze juz latwiej. Tak w ogole w jakiej czesci miasta ja w ogole jestem:)?
7 March 2008, 10.40, on the way to Machu Picchu
Chyba jeszcze nigdy w zyciu nie jechalem tak kreta droga! Jedziemy busikiem z Cuzco do Santa Marii gdzie rozpocznie sie nasz trekking do Machu Picchu. Na szosie czasem kawalki obsypanych ze zboczy skal, mgla, teraz mzawka, juz prawie deszcz, wczesniej non stop pod gore, teraz non stop we mgle w dol. Pies mial farta, zmiescil sie miedzy kolami:) Troche tu goraco, chyba od tego ciepla mi lekko niedobrze. Zjezdzamy w dol wiec mgla powoli ustepuje. Oddtyka mi uszy. Rano w hostelu pierwszy raz widzialem maslo w postaci kulek. Co za beznadziejne rozwiazanie. Beznadziejne sniadanie: bulki, troche dzemu i sok. I musielismy sie o to prosic bo zapomnieli. O rany, zdechne tu z zaduchu. No i te ciagle zakrety we mgle. Zaraz zygne! Ciul, ile krzyzy przy drodze! Ta droga tez jest w planach zjazdu wszystkich firm organizujacych good fun w Cuzco. Cholera, padla mi komorka z ktorej przepisuje swoje wrazenia wiec nie popisze dzisiaj:(
Ok, mam znow naladowana komorke wiec dopisuje brakujacy fragment.
Ale slalom! Te zakrety wykoncza moj zoladek. Ale asfalt 1 klasa. O rany, ale kamien na srodku szosy. No coz, teraz juz wiem dlaczego jedzie sie 4.5 godziny. Widze, ze osunela sie droga. Jak na karuzeli. Pozalowalismy sobie na pociag. Pierwszy i ostatni taz tak jade. Dobrze ze prawie nic nie jadlem. I jeszcze ta muzyka. Koles katuje na okraglo prawie to samo. Robotnicy usuwaja skaly z szosy. Oooo, fajnie, rzeka plynie przez szose. Oooo, i druga i trzecia. Wow, tutaj to sie konkretnie zbocze obsypalo. Ciezki sprzet na drodze. Ale ta droga jest rzeznicka. Kolejny strumien, obsuwisko, strumien. Kierowca ciezarowki macha reka, mozna wyprzedzac. Tym razem wodospad i strumien. Szczyty porosnietych dzungla gor tona w chmurach. 2 bardzo ostre zakrety. Teraz dusza mnie spaliny jadacej przed nami ciezarowki. Ufff, wyprzedzilismy. Bylo niemilo, teraz gorzej. Skonczyl sie asfalt. Zakrety pozostaly. Doszlo telepanie. Spac mi sie chce. Patrzac na te klify widze ze mamy powtorke z drogi smierci, tylko ze tym razem jedziemy busikiem. Dookola dzungla, w dole plynie rwaca rzeka. Ten dwudniowy rafting pewnie bedzie wypasny.
12.20
Widoki przy tej drodze to chyba najlepszy klimat jaki widzialem w Ameryce Poludniowej. Jakie wiochy, jakie rosliny! Dookola same bananowce, zapyziale wiochy, wszystko to w scenerii oszalamiajaco zielonych szczytow. Uchniety w busa czuje sie jakbym jechal polna droga na wizytacje pola kokainy. To jest Poludniowa Ameryka! Nareszcie. Wow, koles miotla zamiata liscie koki na kupki przed chata. Tu sie z kolei susza.Gdzies tu pewnie w okolicy maja plantacje. Wiekszosc ludzi bierze pociag na Machu z Cuzco, zobacza co maja zobaczyc i wracaja. Warto bylo tego nie robic chociazby tylko dlatego aby sie tedy przejechac. Kolesie cos mierza przy drodze. Dookola jakies dziwne kwiaty i drzewa. Niech tylko nie klada tutaj asfaltu!
20.10
Zycie jest faktycznie jak pudelko czekoladek. Wlasnie klade sie spac na jakims drewnianym stole w komorce posrodku dzungli. Za sciana spia ludzie ktorych spotkalismy kilka godzin temu przechodzac przez wioche. Zaczelo sie od piwa a skonczylo na darmowej kolacji, pogaduchach i partii warcabow z ...nie pamietam jak temu chlopakowi na imie. Bystry jest! Tylko 8 lat i taki bystrzacha. Spie w szopie, na podlodze susza sie lscie koki. Skoro w Urugwaju biegaly karaluchy to nie chce juz wiedziec co moze biegac po mnie tutaj. Ale najlepsza byla droga w to miejsce.
Po wysiadce z busa zaczal sie trekking. Ale jaki! Po dopiero co budowanej drodze, tzn. wysadzanej w powietrze! Wbilismy sie centralnie na roboty drogowe! Jeden odcinek prowadzil centralnie przez pole gdzie wystrawaly tylko lonty 80 lasek dynamitu:)Wbilismy sie jak na pole minowe. Szybka ucieczka i wspolnie z robotnikami ogladamy serie eksplozji. Wspolna fota, wyrazy szacunku dla ich ciezkiej pracy i idziemy dalej. A dalej? Dalej koparka na srodku urwiska. Wrzeszczymy to moze nas operator dojrzy.Dojrzal. Co teraz? A teraz obsypisko. Ale to co nas spotkalo za chwile pobilo wszystko. Lawina blota:)! Jak kanion z lawa wylewajacy sie na droge i spadajacy w przeasc. Nie idzie przejsc. Wspinamy sie w gore dzungli, szukamy przejscia na druga strone. Buty tona w blocie. Dasz falszywy ktok i mozesz poplynac z szara kamienista mazia prosto do urwiska gdzie plynie rwaca rzeka. Droga z Santa Maria do Santa Teresa to pretendent do kolejnej drogi smierci. Tylko ze ta dopiero zacznie zbierac swoje zniwo. Czy robotnicy, czy ludzie u ktorych spimy za sciana - prosci ale otwarci. Podoba mi sie jak z nami probuja gadac. Troche angielskiego, wiecej hiszpanskiego. Tego nie dotkniesz podruzujac z agencja. Nie byloby nas tutaj gdyby nie napotkany na drodze, wracajacy z pracy robotnik. Przylaczyl sie do nas i nagle mielismy prywatnego przewodnika. Moglismy isc sciezkami ktorymi bysmy nigdy sami nie poszli. To kwestia zaufania. My mu zaufalismy. Tak jak zaufalismy tej rodzinie. Mam nadzieje ze przezyje jakos ta noc. Jak ktos mnie nie ubije to pewnie zrobi to smrod moich nog bo sie wlasnie zamykam w spiworze. Mam nadzieje ze sie nie obudze z jakims wezem owinietym wokol mojej szyi:)
8 March, 21.15, Aquas Calientes
Godzine temu w koncu tu dotarlismy. Na koniec po ciemku pytalismy o droge idac ponad 2 godziny wzdluz torow z Santa Teresa. Tak, wzdluz torow podziwiajac te same widoki co turysci wypychajacy kieszenie angolom i chilijczykom. Kolej nazywa sie Peru Rail. Co za ironia.Nawet nie jest peruwianska. Rano opuscilismy nasza szope i ruszylismy w dalsza droge. Bardzo malownicza, jak z Tomb Ridera. Wawozy, wiszace mosty nad gotujaca sie w dole rzeka. I upal. Wczoraj padalo, dzis skwar. Nie wiem co gorsze. Po drodze zaliczylismy aquas termales. Rajski klimat. Jak to wykoncza wszystko to bedzie to jeszcze ladniejsze miejsce niz juz jest. Woda rozleniwia, wcale nie chcialo mi sie z niej wychodzic. Wstep: 7 soli, za kolejne 5 moglismy tam rozlozyc namiot. Taniocha. No ale Machu dziala jak magnes. Przyciaga mocniej niz ciepla woda. Do Santa Teresa mielismy transport nieszany: wpierw spacer, potem wspinaczka a na koniec pick up zlapany na stopa. Z Santa Teresa z kolei wzielismy busa za piatke co nam oszczedzilo sporo czasu. A tutaj juz do Aquas Calientes juz z trepa wzdluz gotujacej sie Rio Urubamba. Ciakawy jaki stopien w raftingu ma ta rzeka. Wyglada przerazajaco, zwlaszcza tutaj, w Aquas Calientes. Pewnie by mnie przemielilo na drzazgi jakbym tam wpadl.
Hostel mamy za dyszke, hotel jez za 80 USD double. Pogielo ich. Troche tu glosno od tej rzeki ale slychac ja wszedzie w miasteczku. Najbardziej rzeznicka woda jaka na oczy w zyciu widzialem. Caly dzien trekkingu, jestem skonany. No i ta pobudka o 5 rano zeby byc tam, na gorze przed najwiekszymi tlumami turystow. To juz 4 cud swiata przed ktorym stane. Zbiore cala kolekcje:)
Mysle ze zrobie Machu Picchu ekstremalnie jak malo kto. Bez majtek bo ciagle sie susza i w czterodniowych, smierdzacych skarpetach bo nie bylo jak je uprac. No ale najlepszy z tego wszystkiego jest Paciakutek. Stoi tu jego pomnik. Co za super imie:) Pewnie cala wioska sie z niego smiala i dlatego walczyl jak bohater zeby im zaimponowac. Paciakutek. Dobre. Ale ta sceneria za oknem-nie mowie o miasteczku- poraza pieknem w nocy. Gory wygladaja magicznie. W dzien pewnie wyglada to jeszcze lepiej. Dobrze, ze nie wzielismy pociagu. Byl czas zeby nacieszyc sie ta sceneria, poczuc ta ziemie pod butami. Poogladac kwiaty, rozjechane na torach motyle, gasiennice czy ogromnego chrzaszcza ktory groznie parskal bo zaklocilismy jego spokoj. Ps. Te swinki morskie biegajace po kuchni gdzie spalismy ostatniej nocy byly takie fajne. Jak mozna je rzucac na ruszt!?
9 March 2008, Aquas Calientes
Machu Picchu. Nic dodac, nic ujac. To wszytko na ten temat. Szkoda strzepic jezyka. Kapitalne miejsce. Szkoda tylko ze obsluga na kasie do najmilszych nie nalezy. Nie mozna wnosic duzych plecakow. Rano mgla, potem slonce, pod koniec deszcz. Wbilismy sie w pogode. Nie chcielismy placic kolejne 6 USD za busa z naszej wiochy ale nie bylo wyjscia. Padalo. Waynapichu dala nam sie we znaki ale warto bylo sie tam wspiac zeby popodziwiac Machu z innej perspektywy. Jak tez chcecie tam wejsc spieszcie sie. Wpuszczaja tylko 400 osob dziennie.
Dzisiaj, czyli juz 11 Marca 2008.
Jest juz po mojej wyprawie w dzikie ostoje w ktorych skryla sie inkaska cywilizacja. Otoz wczoraj, okolo godziny 9.30 opuscilismy Aquas Calientes i jak prawdziwi macho wyruszylismy w droge powrotna do Cuzco. 30 km wzdluz linii kolejowej. 30 km z ciezkim plecakiem, na dodatek w deszczu - mialem trening niczym do oddzialow specjalnych. Na wstepie nakladalem za kazdym razem jak zaczynalo padac kurtke, potem to olalem bo w kurtce szlo sie jeszcze gorzej niz bez. Bez mialem przynajmniej chlodzenie. Ta koszulka z Hannacha ktora zachowuje sie niczym Twoja druga skora jest rewelacyjna. Prawie jej nie czujesz na sobie, jak wieje czujesz sie tak jakbys szedl z gola klata. Kiedy pada przepuszcza do skory deszcz ale nie cieknie po ciele. Satysfakcja 100%. To samo buty Merella. W deszczu, po kaluzach, po blocie. Na zewnatrz mokre, w srodku suchutkie. Goretex XCR wymiata. Trasa linii kolejowej Peru Rail moze sie podobac. Poprowadzona w dolinie rzeki Urubamby urzeka widokami. My idac przez tyle godzin mielismy czas napatrzec sie na to, na co jadacy ciuchcia turysci maja moze tylko 2,3 godz. Pewnych rzeczy to oni na pewno nigdy nie zobacza. Chociazby ogromnych stad motyli siedzacych na skalach czy kamieniach. To byly chyba jakies motyle z sekty Moona bo chyba tez umieraly zbiorowo. Jakies takie dretwe byly przez co latwo mozna im bylo robic zdjecia. Tory prowadza non stop wzdluz Urubamby ktora o tej porze roku jest bardzo rwaca. Bardzo to malo powiedziane. Sa takie odcinki w ktorych bylbys przemielony na mieso mielone gdybys tam wpadl. To robi szokujaco oszalamiajace wrazenie. Az odechcialo mi sie raftingu na ktory jade za 2 dni. Jak popadalo kamienie i belki staly sie dosyc sliskie przez co naprawde trzeba uwazac zeby nie polamac sobie nog. Ale my i cale stado Japonczykow ktorych minelismy po drodze jestesmy twardzi. No i trzeba uwazac ciagle na pociagi. Jada raz to z jednej raz to z drugiej strony. Kierowcy trabia przed zakretami ale raz mielismy w porach. Bylismy zupelnie zaskoczeni. Cale szczescie bylo tam duzo zakretow i ciuchcia jechala powoli. Nie bylo problemu czmychnac z torow. Totalnie rozwalily mnie ogromne agawy z kwiatami umieszczonymi na tak duzych tyczkach jak sporej wielkosci drzewa. Nigdy nie widzialem takich ogromnych.
Ktos kto mysli, ze kultura inkaska to tylko Machu Picchu, nie ma pojecia o tym co mysli. To cos znacznie wiecej. Tu pelno jest pozostalosci po tych ludziach. Wystarczy przejsc sie wzdluz tej linii kolejowej. Nawiasem mowiac jest ona okreslana mianem Inca Trail dla ubogich. Nie trzeba placic 300 USD zeby poogladac podobne widoki. Ostatecznie juz jak zrobilo sie ciemno dotarlismy do magicznego 82 km skad wg Lonely Planet mozna juz wziac busika do Ollaytantombo (lub jakos tak). Tylko ze my jak dotarlismy do tego 82 km myslelismy , ze juz jestesmy w Ollaytantombo. Zonk, pozostalo jakies 15 km. Kierowca ostatniego napotkanego busika powiedzial ze juz nigdzie nie jedzie. A jak pojedzie to za 40,50 soli. Wal sie na ryj cwolu: to byla nasza mysl przewodnia. Poniewaz moj szmal to moja rzeczywistosc a forsa to nie zaba i nie puszcze jej plazem stwierdzilismy ze spimy w tej wiosze. Z pomoca przyszedl podpity wlasciciel sklepo-knajpy u ktorego w ostatniej chwili przed odjazdem busa usilowalismy kupic piwo. Koles powiedzial nam, ze mozemy przespac na podlodze w knajpie w mysl motta: co laska. Co laska oznaczalo 5 soli od glowy. Wlasciciel przydroznego niby hoteliku zazadal 25 soli od osoby za noc. Chcial wykorzystac sytuacje tylko ze nie zauwazyl, ze my mamy namiot i nie jestesmy zdani na jego laske. No nic to, tuz obok zjedlismy ryz, jajko sadzone i surowke za 2 sole. Niezla knajpa. Jedna sala, kuchnia oddzielona niebieska folia. Ponizej mozesz ogladac nogi otylej kucharki przygotowywujacej Twoje jedzenie. Jest klimat. Ale bylo tanio i dobrze. Co do samego spania w ze tak powiem restauracji (he he he he). Ok, co do lazienki. Po tym co zobaczyl tam Krzysiek mysle, ze wizyta tam to przezycie samo w sobie. Opiesze to pozniej bo mam notatki na biezaco. Pomieszczenie w ktorym spalismy to kilka stolow, kontenerow z butelkami po piwie (walilo mi cala noc) i kilkoma rodzajami sokow na polkach. Drzwi zamykaja sie w ten sposob: podstawia sie 2 kontenery od srodka i juz sa zamkniete. Poszlismy w miare wczesnie spac bo bylismy totalnie wyjarani. Jeszcze nie usnelismy a juz jakis pijany zul dobijal sie do drzwi bo chcial wiecej. Wlascicielka wypersfadowala mu ze ma gosci i poszedl w cholere. No dobra, ide spac. Tuz obok naszego pomieszczenia znajdowala sie nieotynkowana i niewykonczona komora (trudno to nazwac pokojem) w ktorej mieszkali wlasciciele z chyba czworka potomkow. Wlasciciel chyba za duzo pali bo ciagle co jakis czas puszczal chary na podloge, tzn. klepisko. Podloge stanowila tam uklepana ziemia. Nie, to byl chyba najbardziej folklorystyczny nocleg w trakcie tej podrozy:)
Nasza casa;)
Sorry, ze to drugie zdjecie jest nieostre ale robilem z ukrycia;)
Dzis rano zwinelismy stamtad zagle aby kurz i poprulismy busikiem za 2 sole do Ollaytantambo. Jak zrobilem blad w pisowni tego miasteczka poprawie pozniej. Ollaytantambo to miasteczko z klimatem. Pod turyste ale nieprzesadnie drogie. Ruiny ktore mozna tu zobaczyc tez potrafia pobudzic wyobraznie. Wbite w zbocze gory. Kunszt, z jakim Inkowie potrafili obrobic kamien bez zadnych specjalnych narzedzi, zaparl mi po raz kolejny dech w piersiach. Pieknie obrobione, ogromne skaly, w kompleksie swiatynnym slicznie dopaswane na pewno spowoduja, ze przystaniesz przy nich na chwile i bedziesz chcial ich podotykac. Miejsce to urzeklo mnie na rowni z rozleklamowanym Machu Picchu. Jutro wyskoczymy jeszcze w okolice Cuzco bo jest tu wiecej ciakawych ruinek. Tak zupelnie przypadkwo wdepnalem do tutejszego sklepu rowerowego po raz kolejny. Niezle wyposazony i w powiedzialbym wszystko w bardzo okazyjnych cenach. Nawet bardzo ale to bardzo. Rowerek Specialized na fajnym wypasie za mniej niz 500 zeta:-0!!! Zastanawiam sie jak to przetransportowac do Polski. Za tarczowki renomowanej firmy Hayes kolesie chca razem z piastami, zaciskami, przewodami 280 USD. Fakt, nie tanio ale w Europie trzeba tyle zaplacic za komplet na 1 kolo. Tu cena jest za 2. Zlozylbym sobie sprzet na teamowej ramie BMW Seria M. Full aluminium. Wypas. Musze to kupic, tymbardziej za taka cene. Wiem ze moge wyslac poczta max 20 kg. Musze sie tylko dowiedziec czy objetosc odgrywa role. Jak nie: rodzice, oczekujcie paczki za 3 tyg! Z niezlyw wypasem w srodku!!! Mam tez kilka gadzetow dla Was, bez obaw! Mam tez duzo wizji na aranzacje domu wiec bedziecie biedni po moim powrocie aby dorwe wiecej kasy.
Juz wiem kiedy wracam do Europy. Kupilismy dzis lot z Bogoty w Columbii na 23 maja. Dotkne naszego kochanego kontynentu znow w Madrycie. Cena bardzo dobra. 364 euro to okazja. Faktycznie, po czterech miesiacach podrozowania doszedlem do wniosku, ze nastepna wyprawe zrobie wlasnym autem (tak Piter, mysle o Toyocie Hillux;) lub wlasnym motorem. Jakim? Bede musial pomyslec. To daje swobode ruchow. Jestes niezalezny. Zostajesz wszedzie tak dlugo jak chcesz, zatrzymujesz sie tam gdzie chcesz, wjezdzasz tam gdzie chcesz. Tak poza tym tesknie za naszym dobrym polskim jedzeniem! Do tego czasu bede jeszcze chlonal przygode tak dlugo jak sie da. Hej!
Aha, bym zapomnial. Przyjrzyjcie sie tym gorom w tle Machu Picchu, ale w poziomie. Czyz nie wyglada to jak twarz?
13 March 2008, Cusco
Wczoraj zrobilismy rajd po muzeach. Oblataja ale nie oczekujcie rewelacji. W Europie mamy lepszy dorobek kulturowy.
13 marca. Wlasnie, 13. Brzmi zle. Zwazywszy ze jade wlasnie na rafting to chyba brzmi jeszcze gorzej. A jezeli dodam ze jade wzdluz znajomych nam torow to juz chyba tragedia. Spacerujac caly dzien wzdluz Urubamby naogladalem sie wystarczajaco zeby mi sie wlos zjezyl. Aha, dlatego jedzie z nami chyba z 5 osob z obslugi. Teraz wszystko jasne. 22 maja wracamy do Europy. Mamy powoli dosc tego wszedobylskiego poludniowoamerykanskiego syfu. Tu wszystko wydaje sie byc tymczasowe. Ludzie ledwo postawili jakis dom z pustakow i cegly, wlezli do srodka i tak juz zostalo. Na otynkowanie i posprzatanie nie starczylo juz checi. No ale co sie dziwic, baba caly dzien siedzi i sprzedaje owoce kaktusow albo lazi z paczka cukierkow i sprzedaje je na sztuki. No i to namawianie na kazdym kroku. Tez mi wychodzi bokiem. Jak chce cos kupic to kupie, potrafie sam znalezc to co potrzebuje. Nie otrzebuje na kazdym ktoku 7 jasnowidzow ktorzy wiedza lepiej niz ja co mi do zycia potrzeba. No i jeszcze ta chora Bjork. Wlaczyli cala plyte dvd z jej wyciem. Ta gosciowa to ma chora psyche. Dobrze ze nie wydalem tych 300 USD na kolej, teraz podziwiam widoki z drugiej strony.
Spod agencji trzeba bylo szorowac z trepa do busu z 15 min. Poracha, nawet pod biuro nie podjechal. Porem z kolei czekanie na jakies angielskie cioty ktore stac na picie w Peru a nie stac na zegarki! Chyba mamy przesyt tym kontynentem, zaczal sie robic nudny, niczym nas juz chyba nie zaskoczy. Nawet ich toalety nie robia juz na nas wrazenia. Wszystko takie samo. Asuncion, Cusco, Quito. Ten sam ludzki nielad i syf. Nie wiem jak oni moga tak funkcjonowac. Ich przodkowie jakby to zobaczyli to by sie w grobach poprzekrecali! Oni byli tacy tworczy, potrafili zyc w zgodzie z przyroda. Te niechluje maja wszedzie smieci. No nic, spadamy do Arequipy.
14 March 2008, 12:00
O rany, cala noc (10 godz) spedzilismy jadac szaletem miejskim to tej dziury! Tak, szaletem miejskim bo autobus ten smierdzial dokladnie tak samo! Cala droge zatykalem nos, w koncu rozbolala mnie glowa. No i jeszcze Ci ludzie! Czy oni sie nie myja?! Jeden dziadek spacerowal miedzy fotelami a ja tylko odwracalem glowe i zatykalem twarz jak tylko moglem! Powinno to dzialac jak narkoza. Niestety nie dzalalo. A sama Arequipa? Przygnebiajace wrazenie. Wyglada to jak bliski wschod a przedmiescia przypominaja raczej oboz dla uchodzcow a nie miasto. Cusco w porownaniu z tym nieladem bylo ladniutkie. Zreszta jest ladne. Rzeklbym ze to najladniejsze miasteczko jakie tu do trej pory widzielismy. Mowie o calym kontynencie. Tutaj glowny plac tez wyglada ladnie ale co z tego! Wszedzie smog, korki, niedokonczone, nieotynkowane domy. Pierwsza reakcja Krzyska jak to wszystko zobaczyl: tutaj to my sie tylko wysikamy:) Zgoda. Dobrze ze za godzine jedziemy juz do Cobanaconde ktora to miejscowosc stanowi jakby brame do Kanionu Colca. Alleluja:) Aha. Jest tu klasztor Santa Catalina ktory my sobie darujemy. Z powodu braku innych atrakcji w regionie bilet wstepu kosztuje 10 USD. Nad miastem goruje wulkan El Misti (5822 m), w poblizu sa tez piekne gory. Szkoda ze ludzie wlezli tu z calym swoim balaganem i wybudowali drugie co do wielkosci po Limie miasto w Peru. Pfu!
15 March 2008, Saturday, Cobanaconde, Peru
Oooo, fajnie, dzisiaj jest sobota. Od kiedy wyladowalismy w Ameryce Poludniowej nawet nie wiem jaki jest dzien tygodnia. Z racji ze nosze zegarek na rece wiem tylko ktora godzina. I to nie zawsze bo nie wiem czy mam cofac zegarek czasami czy dodawac do przodu:) Tak szczerze powiedziawszy to nie jest takie wazne. Tutaj zawsze jest maniana. I tyle. Wazne jest tylko gdzie jestesmy i gdzie sie wybieramy.
Dzis rano obudzeni beczeniem owiec i rzeniem oslow za oknem hostelu wyruszylismy na podboj Kanionu Colca co zdecydowanie podnioslo nasze podupadle morale. Niezle sie dzis przegonilismy. Slonce palilo jak cholera. Nalozylem mokry jeszcze recznik na glowe i do boju. Kilka godzin w dol to betka. Najlepsza jazda to droga pod gore po drugiej stronie plynacej dnem kanionu rzeki. Pouczeni przez wlasciciela hostelu co mamy mowic na moscie naklamalismy ze mamy bilety za 35 soli ale zostawilismy je w hostelu. Inaczej bysmy nie przeszli.Bilety? Tutaj?Myslelismy ze trzeba je pokazywac tylko na Cruz del Condor! Wpisalismy falszywe dane i ruszylismy dalej. Dookola ogromne agawy, kaktusy, strumyki wody. Zuczki gownojady turlaly z ogromnym wysilkiem kuleczki oslego gowienka tylnymi lapkami. Ciekawe zjawisko. Wszystko w scenerii scian kanionu.
Wizyta w lokalnej knajpce mile nas zaskoczyla. Pod naszym czujnym nadzorem mila 22 letnia panienka gotowala dla nas z godzine zupe i rybe z frytkami mile przy tym konwersujac lamana angielszczyzna. Ja w miedzyczasie uganialem sie za zbzikowanym kotem i ogromnymi trzmielami czy bakami, ciort wie co to bylo. No ale rarytasy jak duza cola to w tym miejscu koszt 10 soli. Mala butelka to nieoplacalny zakup: 0,33 kosztuje 5 soli. Sporo. Z drugiej strony nie ma sie co dziwic. Nie prowadzi tu zadna droga. Wszystko wtaszczaja tu na swoich grzbietach osly.
Teraz leze na pryczy w bambusowej chacie w oazie na dnie kanionu. Przez dziury w scianach slychac odglos lejacej sie wody z wodospadu przy basenie. Godz. 20.10. Co tu robic? Tu nie ma pradu. Rzepa ma znowu potok mysli biznesowych:) Chyba mnie zakatuje tym myslotokiem. Ok, jutro 4 godz non stop pod gore. Ale czego ja nie zrobie by pojsc dalej i pokazac wiecej! Rafting 4 stopnia mnie znudzil to moze 4 godz wspinaczki w sloncu beda bardziej ekscytujace.
16 March 2008, Cobanaconde, Peru, 21.15
Nie dosyc ze przyjechalem w te rejony Peru szaletami miejskimi to jeszcze spie w hostelu, ktory pewnie wczesniej byl obora!Zaraz za plecami, za oknem mam owce i osly ktore kazdego ranka swoim yuu yuu... robia za koguty i nas budza. Na dodatek smierdzi tu teraz w srodku jak w chlewie. Na szczescie hostelowea knajpka ma fajny klimat. Kominki z gliny, stare stoly, swieczki na stolach. O rany ale wlasnie zalecialo i sie zaciagnalem! Bol glowy rano murowany. Knajpa gdzie jedlismy rano obiade za 4 sole tez jest kosmiczna. Pies sie szwedal pod stolami, stadko much plasalo radosnie posrodku sali gdzie tubylcy ogladeali sobie mecz. Albo bramki padaly tak czesto co by swiadczylo o klasie tutejszej pili noznej albo to byly tylko wycinki z meczu. Komentator co 15 s krzyczal gooooolllll!!!!
Kanion wyssal z nas dzisiaj wszystkie sily. O 8.15 rano zaczelismy nasz maraton pod gore by po 3.5 godziny marszu w pelnym sloncu wyjsc na krawedz i w polozonym nieopodal sklepie obalic na chodniku piwo. Z plywania w basenie wyszly nici. Koles akurat dzisiaj z samego rana musial sie zabrac za czyszczenie scian. W sumie na dobre nam to wyszlo bo idac pod gore mielismy czasami miejsca z cieniem. Ok, wracajac do tematu. Po 1 piwku bylem juz w sumie cieply. Nic dziwnego za zaraz po powrocie poszlismy od razu spac. W trakcie wspinaczki powrocilem do fotografii tradycyjnej. Strzelalem foty z biodra - tu mialem przyczepiony aparat- a rezultat sprawdzalem po powrocie do wsi.. Wieczorne podziwianie slonca na gorze tez nam nie poszlo. Pomidory na kolacje byly do bani, bulki mialy nie byc slodkie a byly. Do tego banany tez okazaly sie nie takie jak byc powinny. Byly surowe w srodku. Peruwianczycy to cwaniaki, zawyzaja nam ceny bo cen tu na towarach nie uswiadczysz. Piwo dla nas to 5 soli, dla nich 3.50. Rzepa ich podszedl. Dowiedzial sie od miejscowego ile on placi i wchodzac do sklepu od razu pyta: piwo jest po 3.50? Tak, to poprosze 2. No i kazdemu jest wtedy glupio. Dobrze im tak.
17 March 2008, Cobanaconde, Peru
Godz 06.40 rano. Dzien zaczalem romantycznie. Od kupy. Ale zrobienie kupy w tym kraju to nie lada ekwilibrystyka. Tu nigdzie nie ma desek klozetowych. Niby taka prosta czynnosc w takich niesprzyjajacych warunkach to skomplikowana procedura. Jak ja sie ciesze ze jedziemy odetchnac w cywilizowanym Chile. No i co? Zdreptalismy Kanion Colca bez przewodnika i na dodatek za darmo. 35 soli w kieszeni. Zatrzymywalismy sie gdzie chcielismy i na jak dlugo chcielismy. Spotkani na szlaku Czesi byli ganiani przez przewodnika jak psy. Skad ja to znam. Tak samo mialem na Huayna Potosi. Wczesniej z kolei napotkana grupka turystow, sadzac po akcencie z Francji, stwierdzila ze nie mozna isc do kanionu bez przewodnika bo jest tam duzo sciezek i latwo mozna sie zgubic. Trzeba miec chyba inteligencje na poziomie parapetu zeby majac mapke byc tam zagubionym. Rzepa wlasnie trafnie zauwazyl ze ludzie tutaj maja powazny problem z piciem. Nawet w bialy dzien sporo tu nawalonych ludzi. Wczoeraj potracilby nas pijany kierowca konia, mielismy tez zaproszenie na szklane od zuli spod sklepu, wieczorem natomist slodko wygladala grupka starszych ludzi idacych srodkiem ulicy i podtrzymujacych sie za ramiona. W Cobanaconde, wiosze nad wiochami, panie maja odmienne niz wszedzie w Peru kapelusze. Ciekawe wzornictwo. Pewnie robione recznie. Aha, jak reszta tego kitu ktory mozna kupowac wszedzie na peczki. I wszystko robione recznie. Aha, jak reszta tego kitu ktory mozna kupic wszedzie na peczki. I wszystko robione recznie. Tylko dlaczego wszystko wyglada tak samo!Rzepa znow w nocy nie mogl spac. Marudzil i klnal do samego siebie co doprowadza mnie do wscieklizny. Ok, znowu 2 dni w autobusie. Aha, 45 USD za przewodnika tez moge zatrzymac.
17 March 2008 8.10 am
Siedzimy sobie w znajomej knajpie czekajac na to co zwykle. Kurczaka i frytki. Szkoda ze tego nie widzicie. Wlasnie za drzwiami przemknal koles na koniu. Za chwile stado oslow. Koles na naszych oczach z 1 torebki zrobil nam litr herbaty :[ Lepiej nie dodawac cytryny bo wtedy bedzie sie mialo wrazenie jakby sie pilo wode. Wlasnie z wizyta wpadl pies, na muchy jeszcze za wczesnie .Choc nie, sa, tylko jeszcze sobie odpoczywaja po wczorajszej wieczornej wyzerce i meczu w telewizji. Jedzac tutaj zasluzylismy na szacunek lokalnej spolecznosci. Wszyscy nam mowia buenos dias. Pies poszedl za lade, nic nie znalazl, pomyslal nic tu po mnie i zmienil lokal. Niepowtarzalny klimat.
17 March 2008, 17.00 pm
Jednak ten kontynent potrafi jeszcze nas czyms zaskoczyc. Nagle przenieslismy sie w klimaty bliskowschodnie. Widoki jak w Egipcie. Minelismy doline ktora do zludzenia przypominala doline Nilu, teraz z kolei suniemy w dol pomiedzy gorami bezowego piaskowca wymieszanego z bialym piaskiem. Jezeli do tego dodam ze ogladam stary jak swiat film z Charltonem Chestonem o Mojzeszu klimat bliskowschodni murowany. Nadmienie tylko ze suniemy juz z Arequipy w kierunku przejscia granicznego z Chile w okolicach miejscowosci Tacna. Stamtad juz Panamericana jedziemy prosto do Santiago. Wyspa Wielkanocna czeka. Peru to fajny kraj, szkoda tylko ze Ci ludzie sa raczej niefajni, rzeklbym nawet czasami tepi. Lala przede mna lakieruje sobie paznokcie w dusznym autobusie. Zapach rozpuszczalnika to nie aromat ktory kazdy chcialby wdychac w tym zaduchu. Wczesniej, w Chivay, wracajac z Kanionu Colca (rozkosz dla oka, goraco polecam) robiac fotke pickupa uslyszalem 1 USD, czy nawet 5 od dwoch przechodzacych kobiet budowlancow. Stwierdzilem ze nie robie zdjecia im tylko autu wiec niech sie bujaja. Nie obczaily co mowie no bo jak, znajomosc jezykow obcych im niepotrzebna. Dlatego wlasnie musza machac lopata i tluc kamienie na rowni z facetami. A jak nie to chodzic z radiem i pasc owce lub krowy. I tak spedza swoje zycie. Aha, ponadto widze ze lubuja sie tutaj w filmach z Dolphem Lungrenem i Van Dammem. Ze tez kiedys czekalem na kolejne z nich z niecierpliwoscia!
Zajechalismy na parking, znow pedza stada przydroznych sprzedawczyn. Woda, sok, orzechy, kukurydza queso con choclo i ciort wie co jeszcze. Nie trzeba bylo dlugo czekac. Wlazly do srodka i teraz handel kwitnie tutaj. Szosa wyglada na konkretna. Rondo, tunel.Czyzbysmy dojechali juz do Panamericany. Ciort wie. Ciort moze tez wie jak na tej klawiaturze pisze sie znak zapytania! Tak, to zdecydowanie klimat bliskowschodni. I dobrze. Prawie jak w domu. No ale ten slums to tu nie bardzo pasuje. Tak, to Panamericana. Rzepa mowi ze wyglada jak lotnisko. Szkoda ze jedziemy w nocy, nic nie bedzie widac. Martwi mnie tylko ze dojedziemy tam po okolo 6 godzinach o 23 pm. Do rana daleko i nie wiadomo czy jeszcze dzis przekroczymy granice. Pewnienie pobijemy rekordu napotkanych w Asuncion Polakow. 24 godziny na pseudogranicy Paragwaj Bolivia ale nie chce tam tyczec cala noc. Za oknem poswiata zachodzacego nad pustynia slonca. Ogromna przestrzen. Tyle wrazen, niedosyt slow i pamieci w komorce by je opisac. Jade smarujac palcem maslo na bulce bo noz jest w plecaku nad nami, wcinam pomidora, potem jablko bo do Chile nie mozna wwozic zadnych owocow. Wczesniej piachu po horyzont, potem tunele w skalach z piaskowca, teraz ogromne wydmy przechodzace w skaly.W dole za zakretem masa pomaranczowych swiatelek, jakas osada. Tak, w Peru znajdziesz wszystko. Pustynie jak Sahara, dzungle jak...no wlasnie, jak Amazonia (bez porownania), szcescio i siedmiotysieczniki jak w Himalajach. Kondensacja wszystkich srodowisk. Jestesmy niczym Mojzesz w TV.On tez pedzi, no moze nie pedzi, drepcze, my pedzimy przez pustynie. Ps. Probowalem byc oryginalny. Nie wyszlo. Kolejny stop, kolejna chmara sprzedawcow. Jedziemy dalej. Czuje cos sie pali, smierdzi jak silnik w pralce. Zaraz faktycznie bedziemy jak Mojzesz. Autobus zapali sie i wybuchnie i tez tak jak on bedziemy szli przez pustynie. Mamy 2 litry wody, Rzepa ma 2 kijki. Bedzie jak znalazl.Skonczy sie woda, uderzy kijkiem i trysnie woda. Mojzesz wlasnie wyrywa dupeczki w filmie. Eeee...dlaczego nic nie wybucha?
Polnoc. Dojechalismy do Tacny. Myslalem ze to jakas wies a to okazuje sie ogromne miasto. Raczej nie rozbijemy sobie namiotu gdzies na obrzezu na pustyni. Siedze sobie na dworcu PKS jak jakis bezdomny. Zreszta niektorzy tu kimaja na krzeslach. Wszystko pozamykane. Tylko babcia klozetowa dalej dzielnie pilnuje interesu. No i obok dalej dalej dziala barek. Podobno jeden bus jedzie o 3 i kosztuje 3 sole. Rzepa poszedl popytac, ja siedze i kukam na krzesle pilnujac bagazy. Juz myslalem ze mi ukradli plecak bo nie mogli go znalezc w bagazniku. No ale na to akurat czlowiek nie ma zbyt wielkiego wplywu. Nie bede przeciez zychodzil na zewnatrz na kazdym przystanku. Jakbym nie mial doswiadczenia to pewnie mialbym juz tutaj dola. Ale dobrze pamietam moje pierwsze ladowanie w Gironie. Od tego czasu wiele wody uplynelo i wiele sie nauczylem. Dworzec w USA, Tokyo czy Mediolanie. Zadna roznica. Byle do switu.
02.55
Dalej lezakujemy na betonowej posadzce dworca w Tacna. Jeszcze tylko godzina. Wyczytalem w LP ze lepiej wziac bus do Santiago stad. Wychodzi jakies 28 godzin w autobusie. Koles od sprzatania przestal romansowac z pania pisuardessa, zaastapil go pan z ochrony. Zaglebiam sie w romantycznej muzyce Anny Marii Jopek. Coraz wiecej ludzi zaczyna przetaczac sie wokol nas. Podchodzi starszy pan, mowi nam okazyjna cene za przewoz przz granice i sie zgadzamy. Bierzemy toboly i idziemy do jego auta. Niezly krazowanik. Stary, amerykanski wynalazek, szeroki na 2 metry i dlugi na 5. Swoje najlepsze czasy mial juz dawno temu. Czekamy jeszcze az dziadek znajdzie dodatkowego klienta i spadamy przez ciemna pustynie w kierunku przejscia granicznego. Tu niespodzianka. Dlugi sznureczek samochodow . Nie bylo sensu sie spieszyc bo i tak trzeba teraz 2 godziny spac w samochodzie. Idziemy spac.
2 godziny pozniej.
Oho, widac jhakies poruszenie. Zaraz otworza granice a mnie scisnelo w zoladku. Dookola pustynia, ja juz czuje ze nie przytrzymam, wybiegam z samochodu i pedze za najblizdszego tira zrobic to co koniecxznie musialem zrobic natychmiast. Ojjj, ledwie tam dobieglem. Wracam do auta, wszyscy pedza jak glupi. Jak na polskich przejsciach granicznych za komuny! Co za roznica 5 minut pozniej, 5 wczesniej. I tak wszyscy musza stac w kolejce. Mamy z Rzepa niezly ubaw patrzac na ten cyrk. Juz po drugiej stronie szybko znajdujemy wypasiony autobus do Santiago gdzie zatrzymamy sie u Jose. Juz wie kiedy przyjezdzamy.
4 April 2008, 06.15 am
Jezeli ktos mysli ze nasza podroz to tylko swietne widoczki i przyjemne chwile to sie grubo myli. Niech sprobuje kiedys sam kilkudniowej jazdy autobusem ze smierdzaca toaleta za plecami.
Chyba nie dalo sie szybciej opuscic Santago i w ogole calego Chile. 2 kwietnia wzielismy popoludniowy bus do Ariki (25 tys. peso) by po ponad 25 godzinach jazdy na dworcu autobusowym byc zgarnietym przez naganiacza do duzego, amerykanskiego krazownika jednego z peruwianskich kierowcow trudniacym sie przerzutem ludzi przez granice. w ten sposob ponownie wyladowalismy na terytorium Peru. W Tacna nie bylo mowy o chwili wytchnienia. 9.30 pm wysiadka z autobusu, 9.45 transfer do Arequipy. Nastepne 7 godz w autobusie ze scisnietymi nogami. Po drodze zaliczylismy bardzo duzo punktow kontrolnych. Strasznie przetrzepali ten autobus. Tutejsza policja bezwzglednie pozabierala prawie wszystkim Peruwianczykom czarne ofoliowane paczki w ktorych kryly sie podobno zabronione tutaj zagraniczne ubrania. Teraz juz latwo domyslec sie dlaczego wiekszosc Peruwianczykow nadal nosi tutejsze lokalne etniczne stroje. Naiwnie myslalem ze sa przywiazani do tradycji. Moze po prostu nie maja wyjscia.
Do Arequipy dojechalismy o 05.10 rano. Znowu brak czasu na wytchnienie. 05.15- odjazd do Nasca. Kolejne 9 godz. Lacznie wychodzi 43 godziny jazdy non stop. Bez mycia zebow, bez siadania na deske klozetowa i na psim jedzeniu.
Podrozujac po Chile wybierzcie inne linie niz Pullman. Generalnie firmie tej nie mozna nic zarzucic. Jakosc autobusow i komfort podrozowania jestpierwsza klasa ale jedzenie maja beznadziejne. Nawet gorzej niz beznadziejne. Trudno to nazwac jedzeniem.Magiczne pudeleczko Pullmana zawiera zawsze to samo: sok, 2 ciastka i cukierek. I tak wlasnie wyglada Wasze podrozowanie po Chile. To jest Wasze sniadanie, obiad i kolacja. Juz jadac do Santiago bylismy rozczarowani ale coz bylo zrobic. Wracajac z tamtad nie bylo zbyt wielkiego wyboru. Autobusy innych linii jechaly dopiero nastepnego dnia. Nie za bardzo usmiechalo nam sie tam zostawac jeden dzien dluzej, zwlaszcza w mieszkaniu Jose, naszego nowego znajomegoz Santiago. Niestety tylko znajomego, raczej nie przyjaciela. Jego dom to ciasna kawalerka w centrum Santiago. Ale nie w tym rzecz.
1 kwietnia wyladowalismy z powrotem w stolicy Chile po 10 dniowym pobycie na Wyspie Wielkanocnej. Zapraszam do folderu Chile, tam opisuje szerzej nasze przygody w tym miejscu. Wracajac do tematu. Jose zostal przez nas poinformowany kiedy wracamy. Pomimo tego byl raczej zaskoczony widzac nas w progu swojego mieszkania. Po chwili przekonalismy sie dlaczego. Zaprosil do siebie w goscine dziewczyne z Kolumbii, rowniez czlonkinie HC i oczekiwal ze spedzi z nia upojna noc. Niestety nie poszlo mu jak k... w deszcz;) Laska powiedziala nam ze Jose byl na nia zly kiedy powiedziala mu ze nie ma zamiaru z nim spac. W HC sa 2 grupy ludzi. sa tam tacy, ktorzy naprawde chca pomoc innym w poznawaniu ich kraju. Nie brak tez i takich, ktorzy traktuja ta organizacje jako miedzynarodowa agencje towarzyska. No bo co mozna powiedziec o kolesiu ktory w profilu lansuje sie z gola klata i zaprasza do siebie tylko dziewczyny? Porazka.
Chwile w domu Jose to nie tylko rozczarowania. Dzieki niemu moglismy na chwile liznac wiedzy na temat Serbii. czesto bylismy odwiedzani przez jego serbskich przyjaciol. Jak sie okazalo sporo ludzi z tego kraju znalazlo po wojnie schronienie w Chile. W sumie dobrze sie stalo bo to fajni ludzie i zasluguja na zycie w spokoju. Przynajmniej Ci ktorych spotkalismy u Jose.
Wizyta w Santiago to takze najdrozsza kawa w moim zyciu. 20 USD. Za to jaka:)! Ale to juz prywatna opowiesc dla wybranych
To byla prawdopodobnie moja ostatnia wizyta w tym kraju. Chile to kraj ludzi majacych dosc wysokie mniemanie o sobie. to kraj ludzi myslacych, ze mieszkaja w najlepszym panstwie w regionie. I tu sie myla. Ale niech sobie dalej zyja w tej nieswiadomosci. Z kazdym obrotem kola jestem od nich coraz dalej. I chyba dobrze bo teraz juz jedziemy w kierunku domu. Oj ale znowu zajecjhalo z kibla! Jeszcze dzis Nasca i poszukiwanie firmy ktora zabierze nas na fruwanie. Hej!
5 April 2008, 21.15, Huacachina, Peru
Podrozowanie z Krzyskiem to test zasobow naszej tolerancji. Dzis rano pofruwalismy sobie samolotem nad plaskowyzem w Nasca. Pofruwalismy bo towarzyszyly mi 2 super dziewczyny z Holandii. Czy rozczarowalem sie tak jak Krzysiek? Nie, zdecydowanie nie. ÇMielismy super pilota, zrobil kilka razy z nami up and down czym wzbudzil nasza niepohamowana radosc i niepohamowane przewracanie sie wnetrznosci w brzuchu. Niesamowite uczucie. Krzysiek nie mial tyle szczescia. Jedna z dziewczyn w jego samolocie zzieleniala i wszyscy tylko czekali az zwymiotuje w samolocie. Same figury sa dla mnie niesamowite. Ufoludek koliber, pajak... Niektorzy mowia ze to nie ufoludek tylko czlowiek z glowa sowy. Pelno ich tu lata dookola. Warto zaplacic 50 USD.
O 10.30 pojechalismy z kolei na pobliski cmentarz z czasow przedinkaskich.Umysl wielu ludzi jest za plytki aby myslec o smierci. Nie maja na to czasu bo pedza za kasa lub martwia sie tylko o to aby przetrwac z dnia na dzien. Na szczescie moj do nich nie nalezy. Jak to powiadaja smierc to edyna pewna rzecz na tym swiecie. Nikt jej nie uniknie ale nikt o niej nie mysli. Tak, umrzemy ale kiedys . Kiedys to kiedys. Teraz to teraz. Nie bede sie martwil o kiedys. A kiedys umre i zostane pochowany z kolba kukurydzy w misce. Taki widok tez tu zobaczylem. Czy kiedykolwiek pomysleliscie ze kiedys umrzecie? A jezeli nie ma zycia po tym zyciu i zostaniecie pochowani z ta ,,kolba kukurydzy".? Czy to nie smieszne? Moze religie wymyslil ktos by lepiej kontrolowac ludzi? Ktos zyl cale zycie, martwil sie o jutro, marzyl, cierpiel, kochal tylko po to aby skonczyc jako zmumifikowane, suche cialo z kukurydza w misce obok. Jezeli nasze zycie nie ma jakiejs glebi to jest ono zalosnie smiesznie. Ironia. Cale zycie pedzisz aby skonczyc jako suche kosci. Z prochyu powstales i w proch sie obrocisz. Dzis jeszcze bardziej zrozumialem te slowa. Tylko nieliczne grobowce zostaly otwarte. Wszedzie dookola w piasku sa niecki kryjace groby. Po piachu walaja sie wyschle szczatki ludzkie. Jeszcze 20 lat temu byly dookola i idac trudno bylo na nie nie nadepnac. Raj dla zlodziei. Pladrowali co mogli. Dzis jest tu muzeum, chodzi sie po wyznaczonych sciezkach. Wstrzasajace wrazenie robia szczatki dzieci. Male stopki, czaszki, kawalki rak, kregoslupow, nawet paznokci. Ciala byly skladane do ziemi w pozycji plodu by wrocily do lona matki i odrodzily sie na nowo. Groby kryja ciala calych rodzin. W jednym rzedzie obok rodzicow czesto takze dzieci. To co rzucilo mi sie w oczy to do dzis swietnie zachowane wlosy, glownie imponujacej dlugosci dredy. .Tyle po nas wszystkich zostanie. Tyle zostanie i po mnie. Pytanie tylko: czy zaluje ze tak przezylem swoje zycie i czy umieram z usmiechem na ustach. Ja zamiast kukurydzy zazycze sobie aby wsadzili mi do grobu 3 litrowa butelke coca-coli. Do tego whisky. Rzepa znowu mi przeszkadza, mowie muze teraz pisze!
-Ok, to se podlubie w nosie.
No i swiety spokoj.
Jestesmy w Huacachina. Niezla imprezownia. Dookola ogromne haldy piachu. To tutaj w okolicy jest najwyzsza wydma swiata. Jutro buggy i jazda na desce. Kolejna extrema, kolejne silne wrazenia. Widze ze ja tego bardzo potrzebuje do zycia. Kupa tu imprezowych ludzi z dookola swiata. Wydmy juz nam prawie wlaza do basenu. Na ogromna pochwale zasluguje pan taryfiarz z miasta Ica. Za 9 soli byl przemily i bardzo pomocny. Dlatego dostal rowniez napiwek. Mily serwis, troche lepsza zaplata niz oczekiwal.
7 april 2008, 21.50 Huacachina, Peru.
Haslo tygodnia: KATOWICE SA PIEKNE!
Taka opinie uslyszelismy od jednego turysty ktory wizytowal nasz kaj. No coz, moze i sa, o gustach sie nie dyskutuje.
Miejsce akcji: Huacachina, peruwianska mekka zwariowanych imprezowiczow i milosnikow sunboardu z calego swiata
Czas akcji: 07 kwietnia 2008, godz. 15.10
Misja: zjazd po wydmie na kawalku sztachety z jak najwyzsza mozliwa predkoscia i dostarczenie organizmowi jak najwiekszej dawki adrenaliny
Priorytety misji: nie polamac sobei kosci
Wynik misji: 15.10 Mission complete!
Ojjjj.... ale mnie wszystko boli! Wysmarowalem sie na noc caly lumbolinem. Nie moge wziac nawet glebokiego oddechu bo mnie klata strzyka! Darku, uklon w Twoja strone. Dlaczego? Bo wszystkie te dolegliwosci to rezultat Twojego ulubionego sportu! Tylko w troche zmodyfikowanej wersji. Zamiast kurtek kapielowki,zamiast sniegu piach. Sunboarding bo o tym zbzikowaniu mowa, to moje nowe powolanie. Wczorajsze szalenstwa buggy po pustyni i zjazd decha na klacie po wydmach tak nam sie spodobaly, ze postanowilismy zostac tutaj jeden dzien dluzej i sobie poszusowac. Zasuwajac w dol z duza predkoscia spodenki zsunely mi sie do kolan przez co na dole czekala na mnie salwa smiechu. Na szczescie to nie bylo Machu Picchu i tym razem nalozylem na siebie majtki. Wspominalem ze wydma wlazi nam do basenu. Pedzac w dol moglbym wpasc z wyskoku prosto do wody! Na koniec dnia zaliczylem dzis niezla extremke. Nocna jazda z predkoscia 3 warpow, z zamknietymi oczyma pelnymi piachu z Rzepa na pokladzie deski i hamowanie na 4 laczki zaraz przed basenem! Nie, po powrocie kupuje deche i bedziemy Daro jezdzc wspolnie. Na sniegu jest pewnie jeszcze szybciej. Szybciej znaczy jeszcze wiecej adrenaliny. Wiecej adrenaliny znaczy zdecydowanie dla mnie. Wczoraj na pustyni pedzac w pozycji lezacej zaliczalem czasem wysokie loty a ze klate mam wypakowana jak Arnie nie jest dziwne ze bola mnie zebra. Dziewczynom latwiej bo maja przynajmniej 2 duze bumpery z przodu. Niestety Kiara, nasza nowa kumpela z Rzymu ma teraz ten sam problem co ja bo jak sama twierdzi natura nie obdarzyla jej za specjalnie. Fajna dziewczyna. Zaproponowala nam juz mete w stolicy slonecznej Italii.
Buggy tez bylo wypasione.2.4 litra z Nissana robi swoje. Brak blachy, tylko z 8 siedzeniami, buggy potrafia wiele. Wrzaskom nie bylo konca.
Mam nadzieje ze tej nocy nie beda po mnie lazily jakies chrzaszczo-skoczko-karaluchy. W nocy odruchowo zlapalem jednego w reke w ciemnosci i wyrzucilem z obrzydzeniem.
Sama pustynia to urzekajace zjawisko. To pierwsza typowo piaszczysta pustynia w moim zyciu. Piasek wciska sie wszedzie. We wlosy, uszy, aparatow, kamer. Nie otwierasz aparatu a potem okazuje sie ze ziarenka piasku sa pod kazda pokrywka w woim sprzecie. Trzeba na to uwazac. Co by tu jeszcze zrobic extremalnego w tej Ameryce Poludniowej? Moze by na rowniku zrobic sobie zdjecie na golasa? Posadzic tylek na linii. Jedno jadro na polnocy, jedno na poludniu a ptaszek na linii. To bylaby dopiero extrema! Gorzej jak linia jest bardzo szeroka. No nic, trzeba bedzie jakos ponaciagac:)
A jutro? Jutro jak spiewa Cugowski z Budki Suflera ,,znowu w droge, w droge trzeba isc, w zycie sie zanurzyc...". Lima i polnocne Peru.
9 April 2008, bus do Tumbes, Peru
Moze i w Polsce nie mamy dzungli, moze i nie mamy pustyni ale cieszymy sie z Rzepa ze przyjechalismy na ten kontynent jako turysci. Prawda jest taka ze pewne nacje sie lubi bardziej inne mniej. Peruwianczykow lubimy chyba mniej. Ze wzgledu na panujace tu zlodziejstwo i chec wycisniecia z turysty ile sie da. Z drugiej jednak strony w zadnym innym kraju nikt tak nas przed tym nie ostrzegal. Nie instruowal chociazby jak mamy spac w autobusie. Poza tym poraza brzydactwo wiekszosci tutejszych miast. Ica, Chiclayo... jedno brzydsze od drugiego. Jak tu przyjedziecie zauwazycie pewna regularnosc. Tylko glowne place miast sa ladne. Reszta jest tak samo brzydka. Lima, ktora zobaczylismy wczoraj po przyjezdzie z Huacachina, nie jest wyjatkiem. Reguly jazdy na ulicach? Nie ma regul. Pcham sie na chama, niech inni hamuja. Papierek po cukierku lub zuzyty bilet najlepiej wyrzucic przez okno w autobusie. Niech se leci i zwiedza swiat. Mama tak robi to robie i ja
03.10 am
oho, ktos chyba zle znosi trudy podrozy. Ciekawe czy zyga do torebki czy na sasiada. Mogl pojsc do lazienki!
05.30 Tumbes.
Przesiadka w locie do autobusu jadacego do granicy z Ekwadorem. Czuje ze juz sie niezle kleje po tylu dniach podrozy w busie. Tu juz chmury, woda stoi na polach, czuc wieksza wilgosc w powietrzu. Widoki te same. Zielono i slumsowato. Juz tylko 15 min do granicy. Co dalej? Bedziemy sie martwic pozniej.
Peru: Informacje praktyczne
1. Targujcie sie na kazdym kroku, takze kupujac bilety autobusowe. W sklepach koniecznie.
2. Huacachina: hostel Carola del Sur. Milo, czysto, przyzwoicie. Fajna knajpa, mile otoczenie. Po ogrodzie biegaja 2 rodziny duzych zolwii. Doba kosztuje 15 soli pod warunkiem ze wezmiecie od nich oferte na buggy. Inaczej 20 soli.
3. Taxa do Ica: nie wiecej nie 3 sole. Chca wiecej znaczy ze chac zedrzec.
4. Bardzo uwazajcie na bagaze. Kradna. Nie stawiajcie w kafejach internetowych plecakow obok krzesla. Ja o maly wlos zostalbym okradziony. Najpierw starszy pan poprosil mnie abym usunal plecak spod nog ze wzgledu na kable. Potem pojawilo sie kilka chlopakow sprzedajacych cukierki. Piszac maila na chwile sie odruchowo odwrocilem i zobaczylem kolesia od cukierkow skulonego za moimi plecami i chcacych mnie okrasc. Plecaki trzymamy zamkniete, najlepiej przed soba i zawsze na oku.
5. Peru to kraj Daewoo Tico. Rosle osoby mieszcza sie tak sobie;)
6. Dobra rada dla jedzacych w fast foodach i restauracjach. Nie siadajcie przy oknie. podchodza do nich dzieci i nie tylko i zebraja o jedzenie.
THE END
|
IRELAND
Welcome everybody! I hope you will enjoy my page and you will come back soon:)
|
|